środa, 8 lutego 2012

Bohdan Butenko



Wśród zgiełku, uporczywych odejść ważnych dla kultury postaci (Violetta Villas, Małgorzata Baranowska, Wisława Szymborska, Andrzej Szczeklik, Olgierd Budrewicz), polskiego zaparcia – jak elegancko chce mi się określić kierunek, w którym zmierza „rozwój” społeczny kraju, są powody do zwykłego świętowania z niezwykłymi ludźmi. Dziś z Bohdanem Butenko. Mówię Butenko, myślę dżentelmen. Wybudzona ze snu w fazie NREM powiem to samo. Poznaliśmy się 21 maja 2004 roku na Międzynarodowych Targach Książki. Ja miałam akredytację dziennikarską, Ania uwielbienie dla Artysty. Tak się zaczęło i taki charakter ma ta znajomość do dziś. Bo przy panu Bohdanie milknę. Słucham go, ale nie śmiem mówić. Dlatego Anka odpowiada w naszej rodzinie za pielęgnowanie tej znajomości. Są do siebie podobni – mają głowy pełne „śmieci”. Co wynika z odbytych podróży i zapamiętanych z nich doświadczeń, znajomości języków obcych, wielopłaszczyznowych zainteresowań. Oboje nie przeklinają. Całkiem do nich pod tym względem nie pasuję. Słowem, mają uporządkowany bałagan w głowie, jak Cygan w tobołku – tak się przynajmniej mówiło o tym rodzaju inteligencji skojarzeniowej u mnie w Milanówku.
Niecałe pięć lat później organizowałam w toruńskim Empiku spotkanie autorskie pana Bohdana. Taką klasę dostrzegłam tylko u kilku z moich poprzednich gości. Głównie kobiet. Mam na myśli uwagę, z jaką wsłuchiwał się w pytania ludzi, którzy przyszli na spotkanie, atencję w stosunku do osób, z którymi rozmawiał, również sposób mówienia i noszenia się. Pan Bohdan nie nosi fularu, ale jak o nim myślę to właśnie tak go widzę. Pamiętam jedno z naszych pierwszych prywatnych spotkań. W kawiarni upadła mi bawełniana serweta. Zanim pomyślałam, że trzeba się schylić i ją podnieść pan Bohdan już miał ją w ręku i mi podawał. Miał wtedy 78 lat. Przy nim nie sposób też samodzielnie zdjąć/założyć płaszcz albo zapłacić za rachunek. Można go jednak przechytrzyć i uregulować należność wtedy, kiedy pan Bohdan nieopatrznie wyjdzie do toalety.
Zanim jednak tam dotrze zażarcie rozmawiamy. To znaczy Ania i Artysta. Ja głównie konsekwentnie słucham. Ponieważ po godzinie czuję się jak skarbonka pod koniec roku. Nie ma we mnie miejsca na nowe „skarby”. Pan Bohdan zwiedził prawie cały świat i przywiózł z niego niewyczerpany zapas anegdot. W różnych językach.
Pan Bohdan jest tak dobrze wychowany jak opisuje to jedna z anegdot. Spacerował kiedyś po francuskim wybrzeżu. Spotkał rodzinę, która biesiadowała nad bagietką, zacnym winem i jeżowcami wyławianymi prosto z morza. Po „bonjour, ça va” i zapytaniu o łowione dobra został zaproszony do „stołu”. Jeżowce smakowały panu Bohdanowi jak skrzynia portowa, ale zapytany o wrażenia odpowiedział, że są wyśmienite. Dlatego jadł do wyczerpania zapasów. Nigdy tego nie zapomni, ale myślę, że takt mu zostanie.
Pan Bohdan odgraża się, że przyleci do Londynu. Chociaż ma nietęgie skojarzenia. Instytut Polski chciał kiedyś zrobić wystawę jego prac. Miał je dostarczyć wystawca z Paryża. Był ustalony termin, rozesłane zaproszenia, Artysta w starterach. Tylko prace zaginęły. Kilka lat później pan Bohdan dostał wezwanie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Czekała na niego paczka z pracami z wystawy, które – nie rozpakowane – przeleżały cały ten czas w magazynie Instytutu.
Myślę i mówię o panu Bohdanie z uczuciami radości i strachu. Pierwsze wynika z wyjątkowości jego osobowości, drugie z poczucia nieuchronności. Nie chcę żeby się spotkał z Wisławą. Sto lat Szanowny Panie!