piątek, 27 stycznia 2012

Harrods Museum

Byłam dziś w osobliwym muzeum. U Harrodsa w Londynie. Na pozór nie ma żadnych różnic między nim, a pozostałymi londyńskimi muzeami - wstęp bezpłatny, stoiska z pamiątkami, brak cen przy eksponatach, dyskretni, ale wyczuleni na najmniejszą zmianę zachowania odwiedzających kustosze, przewaga oglądających nad kupującymi, głęboki namysł nad każdą sztuką, podział na artystów (osobno Jimmy Choo, Miuccia Prada, Ralph Lauren, Coco Chanel itd.), żyrandole, marmury, zapachy właściwe dla kolekcji.
Niektórych przedmiotów nie można dotknąć. Leżą perfekcyjnie ułożone za szybą. Jak na przykład apaszki Hermesa. Ale mnie, dziewczynie z Milanówka, i tak to obojętne. Do końca życia będę wierna jedwabiowi z Brzozowej. Byłam jednak ciekawa czerwonej podeszwy Louboutina. Butów, dla których "miliony dziewcząt dałoby się zabić". Sprawdziłam. Mam swoje 180 centymetrów i nie nie dam się w tych butach zabić.
Budynek ma 7 pięter i 330 działów obsługiwanych przez 5 tysięcy pracowników. Na drugim piętrze znajduje się Halcyon Gallery, do której weszłam przypadkiem. Umęczona zapachami i pchaniem wózka z dzieckiem po wykładzinie o puszystości nowego grubego dywanu. I dalej już nie poszłam. Oniemiałam przy rzeźbie Lorenzo Quinn'a - Force of a nature. Przekonałam kustosza, że powinien pozwolić mi na zrobienie zdjęcia. Bo chcę cały czas patrzeć na to co zobaczyłam w Harrodsie, z tej samej perspektywy, i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie. Gdzie ta kobieta ma środek ciężkości?! Stopy? Kolana? Okolice bikini? Piersi? Głowa?
Ostatni raz wyszłam przed obejrzeniem wybranych części ekspozycji z Galerii Zwinger w Dreźnie, na widok "Varie teste" Pietro Graf Rotari i z Sacre Coeur, jak rozpoznałam swoje emocje w zetknięciu z ciemnoskórymi postaciami świętej rodziny z szopki bożonarodzeniowej. Podobnych wzruszeń dostarczyły mi koncerty Anny Marii Jopek, Agi Zaryan i kilka książek.
W Harrodsie przypomniał mi się dialog ze Śniadania u Tiffany'ego. Co dać tym, którzy wszystko mają? Gadżet. Pałeczkę do wykręcania numerów za 6,75$. Nie umiem tego zweryfikować, nigdy nie byłam obrzydliwie zamożna, a tak rozumiem tę scenę. Myślę jednak, że taki dar może nastąpić w całkiem nieoczekiwanym miejscu. I "U Pana Boga za piecem". I u Harrodsa.