sobota, 3 grudnia 2011

Wakacje z blondynką

Dokładnie rok temu, 3 grudnia, przybiliśmy do Ziemi Obiecanej. To najważniejsza data, obok urodzin synka, naszej rocznicy i dnia adopcji Leona. Mam poczucie, że przez ten rok wylałyśmy fundamenty. Projekt „domu” mamy zarysowany z grubsza. Czujemy się architektkami własnego życia, więc możemy liczyć tylko na siebie. Mamy kilka lat na budowę. Poznanie przepisów, podwykonawców, sąsiadów. Kontakty są bezcenne, za wszystko inne zapłacimy kartą VISA. To nam dokucza najbardziej – powierzchowność kontaktów na wyspach. Nie mogę rozgryźć i zrozumieć Anglików. Czuję przepaść między ich zachowaniem na zewnątrz i życiem wewnętrznym. Zachowują się jak cyborgi. Są doskonale zaprogramowani na uprzejmość, sytuacyjny uśmiech i niezobowiązującą pomoc. Próba pogłębienia kontaktu nieodmiennie kończy się na wycofaniu lub kłamstwie. A my cenimy sobie głębokie więzi. Tak rozpasali nas polscy przyjaciele. Same takie jesteśmy. Stąd poczucie braku. Rozmowy o emocjach, płacz i prośby o rzeczywistą pomoc nadal kierujemy do bliskich w Polsce. Mam łatwość w budowaniu bliskich relacji, ale na emigracji rozbijam się o mur nieprzystępności. W tym roku podłubałam zaledwie w spoiwie. To ciężka praca, ale jak jej nie wykonam to mogę sobie równie dobrze grób wykopać. To zbyt ważna część mojego życia.
W nowym domu nie mamy też miejsca na homofobię, rasizm i dyskryminację ze względu na płeć. Nie mam pewności, z czego to wynika – z poprawności politycznej, czy z przekonań Anglików. Ważne, że wreszcie mnie to nie dotyczy. Dlatego nie wyobrażam sobie powrotu do polskiej ruiny. Na zgliszczach nowe wybuchy. Kilka dni temu sąd zarejestrował znak „zakazu pedałowania” zgłoszony przez Narodowe Odrodzenie Polski. Co oznacza, że nie można tego zakazu obrazić. Jak godła czy flagi. I w tym znaczeniu jest to Polska właśnie. Niegodne godło. Robertowi Biedroniowi koleżanki i koledzy posłowie zaglądają za pasek od spodni. Monika Olejnik pyta w „Kropce nad i” transseksualną posłankę Annę Grodzką o to, czy sex w ciele mężczyzny sprawiał jej przyjemność. Jestem pewna, że nie dlatego zdecydowali się być posłami, żeby spuszczać spodnie i „spuszczać się” z osobistych spraw. Właśnie oni mogą wnieść do parlamentu nową jakość – klasę i tak potrzebną Polakom różnorodność.
Mój były szef Anglik był kilka dni temu z polską żoną w jej kraju. Zaprosili angielską przyjaciółkę. Pojechali do domu rodzinnego, do małego miasta na Podkarpaciu. Dziewczyna myślała, że gra w filmie. W takim sprzed 1927 roku, zanim powstał pierwszy film dźwiękowy. W jej oczach wszyscy wyglądali tak samo – podobne ubrania, ruchy, przygaszone spojrzenie. I jedyny obowiązujący kolor skóry – biały.
W październiku my byliśmy na urlopie w Polsce. W kiosku przy Wiejskiej, vis à vis SW Czytelnik, pani odmówiła mi sprzedaż paczki papierosów, ponieważ miałam tylko 100 złotych. A ona pracuje w nim 26 lat i pierwszy raz słyszy, że to nie ja muszę mieć drobne. Zostałam bezczelną babą. To ja chcę być taka i domagam się podjazdów dla wózków w stolicy. Jazda metrem okazała się dla nas ciężkim wyzwaniem. Pewnie dlatego, przez dziesięć dni pobytu, widziałyśmy tylko jedną niepełnosprawną osobę na ulicy. A jest ich statystycznie tyle samo co w Anglii, około 14%. Pięć i pół miliona osób zamkniętych w domach. Wykluczonych.
W Anglii nie mamy jeszcze swojego miejsca. Podobne odczucia mam zazwyczaj na wakacjach – inni ludzie, jedzenie, obca waluta i poczucie względnej anonimowości. I przekonanie, że dom jest tam, gdzie są moi bliscy. Ale jest też tak, że z niektórych wakacji nie chce się wracać. Mnie się nie chce.

sobota, 12 listopada 2011

Coco marnotrawna


Nasze stado się rozlazło. Coco nie ma w domu od sześciu dni. To nietypowe, ponieważ wracała punkt 22. Stąd strach o nią i poszukiwania. Nasza szczęśliwa siódemka. Nawet jabłoń w ogrodzie obrodziła w tym roku siedmioma jabłkami. Mam czasem poczucie absolutnego bezpieczeństwa w domu. Dzieje się tak wtedy, kiedy czuję się niezrozumiana przez przyjaciół, upokorzona w pracy albo odtrącona ze swoim sposobem myślenia. I kiedy dla domowników nic się nie zmienia. Nadal jestem potrzebna i pożądana. Mam jak psy i koty – przyzwyczajam się do ludzi i do miejsc. Coco „powinna” szukać domu i nas. Nie zna innych domów poza naszym.
To pierwszy zwierzak, którego niańczyłam. Ania wygarnęła ją z rynny, kiedy ta miała 2 miesiące. Pracowałam wtedy w domu i z automatu zostałam jej kocią mamą. Sześć lat temu położyłam ją sobie na całej dłoni – 20 centymetrów kociego dzieciństwa. Z Coco wiąże się najwięcej anegdot. Pamiętam jak towarzyszyła mi w gotowaniu obiadów. Ja nad garami, a Kokilek wskakiwał mi na biodro, stamtąd na ramię i usypiał w oparach. To było w czasach, kiedy miałam jeszcze wcięcie w talii i mogła po mnie chodzić jak po skalnych półkach. Bo wolę tak myśleć, niż pamiętać, że szybko dorosła i nie potrzebowała już na mnie zasypiać. Imię dostała w sposób naturalny. Przyszła do nas przyjaciółka, przytuliła kotkę i powiedziała, że pachnie Mademoiselle. Pachniała, bo zdjęła ten zapach ze mnie. Coco zyskała imię i matkę chrzestną w ten sposób.
Irytują mnie te wspominania. Jakby odeszła i miała nie wrócić. Ale wolę to od rozpatrywania czarnych scenariuszy. Kiedy zapada zmierzch we wsi na żer wychodzą lisy. Jeździ sporo samochodów. Niektóre bardzo szybko. Niemało nieruchomości stoi niezamieszkanych – ich właściciele przyjeżdżają z city tylko na weekendy. Do tego puste garaże, piwnice, ogrody. Zrobiłyśmy, co można było w tej sytuacji. Rozwiesiłyśmy ogłoszenia w strategicznych miejscach we wsi, rozmawiałyśmy z sąsiadami, zgłosiłyśmy ją do ogólnokrajowej i lokalnej bazy danych, powiadomiłyśmy lecznice i schroniska w promieniu 10 mil. Działanie daje poczucie bezpieczeństwa i siłę. Teraz tylko czekamy. To nieznośne uczucie bezsilności i strachu. Chodzimy więc nocą po wsi i nawołujemy ją jak obłąkane.
Jest taki film. Widziałam go w wersji francuskiej i angielskiej. Para jedzie samochodem. Kończy im się benzyna. Sprzeczają się. On wysiada i idzie z kanistrem na stację benzynową. Wraca z paliwem. Jej nie ma. Mija kilka lat. On walczy. Wywiesza ogłoszenia, pisze do gazet. Jego działania ujmują porywacza. Stawia warunek – powiem ci, co stało się z Twoją dziewczyną, ale musisz przejść dokładnie tę samą drogę co ona. Chłopak się zgadza. Dlatego budzi się z narkozy w trumnie. Podobne wrażenie zrobiły na mnie tylko filmy Misery i Pianistka. Mieszanka strachu, obrzydzenia i nienawiści. Ja też chcę wiedzieć. Chcę odzyskać kontrolę nad swoim życiem.
Nie widzę różnicy w znikaniu czy odchodzeniu zwierzęcia i człowieka. Dla mnie to ta sama jakość bólu. Już nigdy nie będzie takiego samego kota, partnerki, dziadka. Przyjaciel napisał mi Różewiczem „6 listopada wyszła z domu/i nie powróciła/6 letnia Coco/zdrowa/ubrana w pręgowane futerko/ktokolwiek wiedziałby o losie zaginionej proszony jest/”.

środa, 2 listopada 2011

Między Panem, Wójtem a Plebanem



Czasem mamy potrzebę wysłania pieniędzy do Polski. Z konta angielskiego na polskie. Jest w Wielkiej Brytanii kilka firm specjalizujących się w tej usłudze. Wybrałyśmy Samych Swoich, ponieważ za przelew pobierają tylko funciaka prowizji. Co jest ważne przy stracie na starcie – przy przeliczaniu waluty. Kłopot w tym, że Sami Swoi mają limit miesięcznego transferu, do 250 funtów. W odpowiedzi na moje zapytanie dotyczące zwiększenia tego pułapu firma poprosiła o dwa dokumenty – potwierdzający miejsce zamieszkania i tożsamość. „Potwierdzenie tożsamości to kserokopia dowodu osobistego, paszportu bądź prawa jazdy, potwierdzona za oryginałem przez osobę zaufania publicznego w Anglii. Za taką osobę uważa się: pracownika poczty, pracownika banku, osobę duchowną, lekarza rodzinnego, prawnika, konsula”.
I tu mam moralny kłopot. W moim myśleniu nie ma miejsca na zaufanie do pocztowca, bankiera i księdza. Sąd w Lizbonie orzekł parę dni temu, że właściciel polskiego banku Millennium musi oddać klientom pieniądze za nieprawne zaokrąglanie odsetek za kredyty mieszkaniowe. Bank powstał 22 lata temu i pierwotnie działał jako Bank Inicjatyw Gospodarczych. Podobną "inicjatywą" wykazuje się kościół katolicki w Polsce. Jak nie zakaz używania prezerwatyw to stosunek do aborcji, jak nie stanowczy sprzeciw przeciwko związkom par jednopłciowych to nieomylność w sprawie nauczania religii w szkołach publicznych. Byle dobić, okraść z godności, upokorzyć i zrównać. Od pracowników Poczty Polskiej bardziej skandalicznie zachowują się tylko pracownicy infolinii Telekomunikacji Polskiej S.A. A przecież dobrze jest ufać komuś więcej niż sobie samej.
Mail od Samych Swoich sprowokował mnie do myślenia o takich osobach. Dla mnie są nimi pisarki. Bo tak sobie myślę, że powoduje nimi koherencja – myślą, mówią to co myślą i wreszcie robią to co myślą. Tokarczuk, Szczuka, Gretkowska, Bator, Filipiak, Środa, Graff, Chutnik. O adnotację "I confirm that is a true copy of the original" na kserokopii wymaganego dokumentu poprosiłabym też Renatę Przemyk, Annę Marię Jopek i Marię Peszek. Z tego samego powodu, dla którego nie poprosiłabym o to swojego spowiednika – o nich nie słyszałam, że chędożą nieletnich, są w nieuzasadniony sposób aroganckie albo prowadzą samochód pod wpływem alkoholu.
O „konfirmację” dokumentu zdecydowałam się poprosić wikarego z kościoła za winklem. Znam Dave’a, ponieważ co poniedziałek bierzemy udział w zajęciach przykościelnego klubu dziecięcego. Po to, żeby Leoś oswoił się z dziećmi, miał inny rodzaj aktywności niż zabawa w domu i na placu zabaw. Andrew ma żonę i syna. Obecność Catherine i Josepha w jego życiu nie decyduje o moim zaufaniu, ale daje poczucie normalności, której brakowało mi u polskich księży. Długo rozmawiałyśmy z wikarym. Zna naszą historię i uczucia. Jest pełen empatii. Ale też niedowierzania. Mówi, że u nich było podobnie 50 lat temu. Czujemy się częścią tej wiejskiej wspólnoty. Zdarza się tak, że pod koniec zajęć klubu dziecięcego ktoś zainicjuje modlitwę dziękczynną. Można wtedy bezkarnie odłączyć się od grupy i rozpocząć sprzątanie, wyjść na papierosa, przygarnąć swoje dziecko. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w Polsce. Thank you god for all you have permitted.

poniedziałek, 17 października 2011

...

„Co tak ważne w życiu jest? Dla każdego coś innego”. Tyle Kora. W Anglii po prostu tęskniłam. Za polskim chlebem i przyjaciółmi. Chleb da się kupić w polskich sklepach. Już czerstwy, ale nadal pozbawiony angielskiej sztuczności. Facebook, Wirtualna Poczta, Skype i Orange stwarzają pozory bliskiego kontaktu. I tak przez dziesięć miesięcy emigracji. Podczas lądowania pilot powiedział, że życzy nam miłego weekendu a tych, którzy wracają, witamy w domu. Zaczęłam płakać na pokładzie i nie przestałam do dziś. Jest takie powiedzenie – dom jest tam, gdzie są nasi bliscy. Bardzo silnie to odczułam. Przeczuwałam jedynie organizując ten wyjazd. Dziesięć dni i 18 rodzin do odwiedzenia. Sami najbliżsi lub ci, którzy mają się nimi stać. Dziś grabię liście w ogrodzie Doroty, ocieplam róże na zimę i się miotam. Czekam niecierpliwie na przyjazd Kasi i Grzesia, naszych przyjaciół z Pruszkowa. Spodziewam się po nim poczucia bliskości, rozmów o ważnych dla nas sprawach, wzruszeń. Tak było w Bydgoszczy i Toruniu, gdzie zatrzymywaliśmy się w drodze do Doroty na spotkania z przyjaciółmi. To nieznośne uczucie braku. Jest tak dojmujące, że nie opuszcza mnie nawet w trakcie spotkań. Z perspektywy Facebooka nie widziałam swoich uczuć. Specjaliści nazywają to samooszukiwaniem się. Ja - obroną przed dojmującym smutkiem. Nie mogę się pozbierać na tych wakacjach. Myślę o tym, jaki deficyt mam w sobie i o ile łatwiej by mi było gdybym sobie ceniła przedmioty zamiast ludzi. Ciągle mi ich mało. Jak książek. Moi przyjaciele mają twarde i miękkie okładki. Miękkie i twarde dupy pospolicie rzecz ujmując. Lubię myśleć, że pasujemy do siebie jak ganek do pokrywki. Co się dzieje z zupą, kiedy nie ma pokrywki? Pewnie dlatego wolę kipieć niż parować. W Anglii na pewno są ludzie, z którymi mogę być sobą. Ale to dłuższy proces. Mówię po angielsku, ale czuję po polsku. A swoje bliskie związki buduję w oparciu o uczucia i rozmowy o nich. Pogadać o byle czym mogę ze swoją fryzjerką albo ginekologiem. O strachu, dumie z synka i związku, smutku i poczuciu bezsilności muszę i potrzebuję z przyjacielem. Kiedy Tony pyta mnie „how are you Lidia” i odpowiadam „chujowo”, to chce jedynie wiedzieć co to słowo oznacza. Sławka, Ewę czy Dorotę obchodzi odpowiedź. Mogę do nich podejść w każdej chwili i po prostu się przytulić. Mogę wysłać esemesa w środku nocy. Mogę płakać tak długo jak tego potrzebuję. Dlatego czuję się bezpiecznie wśród przyjaciół. Powiedziałam wczoraj Kasi, że mogłabym to robić zawodowo – spotykać się z bliskimi. Nie da się na tym zarobić, to ciągła inwestycja. Uwaga, skoncentrowanie na przyjacielu, empatia. Teraz jest inaczej, bo jesteśmy podwójnie atrakcyjne. Jako przyjaciółki i jako dawno nie widziane bliskie osoby. Stąd te zastawione stoły, specjalnie pieczone ciasta, prezenty i całe to niepotrzebne (?) zamieszanie. Na nic śluby, że przywieziemy ze sobą więcej niż wywieziemy. To niewykonalne. Nauczyłam się, że to też zewnętrzne objawy zażyłości. Najchętniej dawałabym i dostawała książki. Część z naszych bliskich sama je sobie pisze, więc to dodatkowe wyzwanie i satysfakcja z obdarowania. Ten wyjazd uświadomił mi też, że większość przyjaciół ma zwierzęta. Ale pytanie „co nas do siebie zbliżyło” nadal pozostaje dla mnie bez odpowiedzi. Ania mówi, że to mój talent do dbania o kontakty. Ale historia zna wystarczająco dużo nieodwzajemnionych uczuć żeby nie robić z tego zasady. Może „żebym mogła z Tobą być, muszę pogodzić piekło i niebo”. Gdzie piekło jest we mnie.

czwartek, 29 września 2011

Heal the word

Sylwia Chutnik powiedziała mi całkiem niedawno, że jak dziecku coś się dzieje to jego matka za każdym razem umiera na nowo. Uwierzyłam jej wtedy na słowo, a wczoraj tego doświadczyłam. Nasz synek położył się do łóżka zdrowy, bo lekkiego kataru i paru kaszlnięć nie ma co liczyć. Wybudził się po godzinie, charczał, puchł w oczach, walczył o każdy oddech. Lał się przez ręce. Ania natychmiast zadzwoniła po pogotowie. Rozmowa trwała kilka minut – dyspozytorka chciała znać wszystkie objawy, zażądała przystawienia synka do słuchawki, żeby usłyszeć jego foczy kaszel. Byłam wściekła, bo moim zdaniem to opóźniało pomoc. A te pytania były właśnie po to, żeby nie zostawić nas samych. Dla mnie rozmowa trwała wieki, ale ratownik pojawił się w naszych drzwiach jeszcze podczas jej trwania. Inhalował Leosia, w międzyczasie rozmawiał z ekipą karetki pogotowia. Kiedy najgorszy atak minął pojechaliśmy wszyscy na pogotowie. Przytomnie zapytałam jeszcze o numer ubezpieczenia, wymagane dokumenty. Lekarz odpowiedział, że niczego nie potrzebują. Mają wszystko, co potrzeba – małego pacjenta. Wtedy rozpłakałam się po raz pierwszy. Nieprzyzwyczajona. A raczej przyzwyczajona do tego, że można długo czekać i można się nie doczekać. Dziś koleżanka mówi mi, że kiedy jej synek miał bliźniaczo podobny atak karetka pogotowia nie przyjechała. To działo się w Polsce. Mam podobne doświadczenia. Do tego ta wszechobecna biurokracja, zza której nie widać potrzebującego i cierpiącego człowieka. Bardzo dobrze pamiętam swoją pierwszą kontuzję sportową – ramię wypadło mi z panewki kości i kilka razy straciłam przytomność w poczekalni zanim ktoś się mną zajął. Potem kontuzja powracała na tyle często, że mój trener nauczył się mi ją nastawiać na miejscu i było mi lżej czekać godzinami na szpitalny gips. Był rehabilitantem, miał do tego uprawnienia. Lekarze też mieli uprawnienia, ale nie mieli motywacji.
W angielskim szpitalu zajął się Leosiem Nigeryjczyk. To już standard. Zaczepiają nas ciemnoskórzy nigeryjscy policjanci, trafiamy na lekarzy z tego kraju. Taki magnetyzm pochodzenia. Kiedy powiedziałyśmy mu o korzeniach Leosia po prostu się uśmiechnął w szczególny sposób. A potem nas dogonił na parkingu i dał jeszcze leki na rano. Wtedy się popłakałam po raz trzeci. Drugi był w poczekalni, kiedy zobaczyłam matki z dziećmi na rękach. Wszystkie kołysałyśmy je w jednym rytmie. Z mamą po prawej stronie nawet synchronicznie. Rozmawiałyśmy o tym – że to takie naturalne. Dlaczego nie dla wszystkich lekarzy jest naturalna praca zgodna z ich zawodem? Zawód. To dobre słowo na moje odczucia związane z polskim pogotowiem ratunkowym. Ratunku!
W trakcie pomocy udzielanej synkowi przez nigeryjskiego lekarza ktoś do niego zadzwonił na telefon komórkowy. Aparat odezwał się frazą z piosenki Michaela Jacksona „Heal the word”. Uzdrowić świat.

Think about the generations and to say we want to make it a better,
world for our children and our children's children.
So that they know it's a better world for them
and think if they can make it a better place.


Na swój sposób i ja wczoraj umarłam. Czuję to po indywidualnym rigor mortis, które dopiero zaczyna odpuszczać. Bolą mnie mięśnie. Boli mnie „myślenie o pokoleniach i o tym, że chcę lepszego świata dla moich dzieci i dla dzieci moich dzieci. By wiedziały, że świat jest dla nich lepszy. Myślę o tym czy one mogą stworzyć lepsze miejsce".

wtorek, 6 września 2011

Jira malka


Co roku 6 września, od 54 lat, Dorota Sumińska ma urodziny. Na facebooku oznaczyłam ją jako swoją siostrę, ponieważ ten społecznościowy portal nie przewiduje przyjaciół w rodzinie.
To nie była łatwa miłość. Poznałyśmy się w relacji zawodowej, podczas spotkania autorskiego w Empiku. Pamiętam z niego aurę zdecydowania i pewności siebie, które ją wtedy otaczały. I pewnego rodzaju nieprzystępności. I buty oficerki, w których wyglądała tak jakby dopiero co zsiadła z konia. Dziś wiem, że tym koniem jest całe jej życie, które prowadzi z miłością i bez niepotrzebnej przemocy.
Nie było mi łatwo zdobyć jej zaufanie. Dorota prywatnie jest raczej kotem niż psem. Nie podbiega do obcego i nie kreci radośnie ogonem. Jej psia natura widoczna jest jednak w spojrzeniu – trzeba znać kod, według którego można to rozpoznać. Dorota raczej trzyma dystans odpowiedni do własnych potrzeb wobec drugiego człowieka, przygląda mu się uważnie, najchętniej wtedy kiedy on nie patrzy. Nie jest łatwo o bliskość z nią, ale kiedy już ta relacja się stworzy trzeba bardzo dużo żeby ją spieprzyć. Niedawno, wspierając mnie w czymś trudnym napisała: „Liduś, kochana. Odpuść, zdaj się na innych. Pomyśl jak wiele osób może Ci zazdrościć. Jesteś w związku z osobą, którą kochasz i chcesz z nią być. Masz chcianego, wymarzonego, zdrowego syna. Nie jesteś sama – ludzie, którzy Cię znają nigdy nie odejdą. Bo warto trwać przy prawej, lojalnej, odważnej, kochającej, mądrej i po prostu dobrej osobie”. Przypomniały mi się te słowa właśnie teraz, ponieważ jestem przekonana, że Dorota pisząc o mnie pisała o sobie. Zgodnie z regułą cenienia w innych tego, co cenimy w sobie samych.
Dorota, Tomek, Marta, Igor, Rudy, Zuza, Unek, Mała Mi, Maciek, Białka, Mundek, Bietka, Szymek, Ufo, Czikita, Bubek, Drapek, Kajtek, Bolek, Lusia, Sandra, Marusia i Pinio. To aktualne stado Doroty. Domowe. Cybulickie. Lubię myśleć, że kolejnym kręgiem jesteśmy my. Ja, Anka, Leoś, Wiki, Astra, Magia i Coco. Wskazuje na to nasz pokój w rodzinnym domu Doroty, prawo do dzwonienia do siebie o każdej porze, wsparcie jakie sobie dajemy, wspólne święta, zaadoptowanie naszego synka przez Dorotę. W życiu publicznym Dorota jest lekarzem weterynarii, pisarką i dziennikarką. Prywatnie i dla nas jest przyjaciółką i babcią. Czasem jest moją terapeutką i matką chrzestną książki, którą zaczęłam pisać na emigracji. Chcę przez to powiedzieć, że to Dorota ma dziś urodziny, ale mnóstwo znanych mi osób i zwierząt ma powód do świętowania tego dnia. Dlatego w jej urodziny piszę trochę o Dorocie i trochę o sobie. Dlatego wszyscy nosimy dziś krymki, które przyszły poranną pocztą od Doroty i jemy za jej zdrowie szarlotkę upieczoną przez Anię w intencji urodzin Doroty. Dzieli nas od siebie 1 300 kilometrów, a ja czuję się z nią zawstydzająco blisko.
Dlaczego tak ważna i symboliczna jest dziś dla mnie krymka? Bo krymka to prawie jarmułka. A ta, wedle żydowskich interpretacji, pochodzi od aramejskiego zwrotu jira malka i oznacza szacunek wobec króla.
Panuj, a raczej paniuj nam 100 lat królowo.

czwartek, 1 września 2011

What's a MEN without the woman?


W Kobietach i władzy Magdalena Środa wspomina o Partii Kobiet i jej założycielce, Manueli Gretkowskiej. W kontekście odcięcia się od feminizmu niegdysiejszego i obecnego oraz „odrzucenia całego dorobku zgromadzonego w pracach, badaniach, programach i doświadczeniach wielu pozarządowych organizacji kobiecych”. Profesor Środa, pomimo wykazania słabych punktów partii, ale na podstawie wyniesienia Gretkowskiej, wróży PK przyszłość. Tylko nie wróży jaką. Książka jest z 2009 roku, a sama Gretkowska w czerwcu 2011 mówi dla Polityki „Partia Kobiet to nie partia Gretkowskiej. To jest partia odzwierciedlająca stan kobiet w Polsce”.
Kobiety i władza jest książką wstrząsająco oczywistą. Na tyle, że przyszła mi do głowy wymiana lektur obowiązkowych z MEN na women:

(Ministerstwo Edukacji Narodowej)
Paweł Juchniewicz Wujek Karol. Kapłańskie lata Papieża
Biblia – fragmenty
Karol Wojtyła Pamięć i tożsamość
Wiesław Mysliwski Kamień na kamieniu
ks. Jan Twardowski Zeszyt w kratkę
Jan Dobraczyński Listy Nikodema

(Moje propozycje)
Zakazane miłości Marta Konarzewska, Piotr Pacewicz
Kobiety i władza Magdalena Środa
Rykoszetem. Rzecz o płci, Seksualności i Narodzie Agnieszka Graff
Co to znaczy być matką w Polsce Fundacja MaMa
Milczenie owieczek. Rzecz o aborcji Kazimiera Szczuka
Piekło kobiet Tadeusz Boy-Żeleński
Antypapież Tomasz Piątek
Tęczowy elementarz Robert Biedroń
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłana Aleksijewicz
Niezbędnik ateisty, rozmowy Piotra Szumlewicza

Lektury dodatkowo obowiązkowe:
Dzika kobieta. Powrót do źródeł kobiecej energii i władzy Angelika Aliti
Biegnąca z wikami Clarisa Pinkola Estés
Kobieta geografia intymna Natalie Angier

Nie jestem specjalistką. Jestem kobietą, kochanką, matką, pracownicą. Zaczerpnęłam kilka tytułów z własnej półki. Kierowałam się tylko zdrowym rozsądkiem i potrzebą równości/równowagi w stosunku do tego, co mam narzucone teraz. Mam i nie mam. Posyłając syna do polskiej szkoły miałabym wąskie pole manewru. Spotykając się z szefową oddziału Partii Kobiet w blisko dwustutysięcznym mieście uniwersyteckim miałam duży wybór. Pracowałam wtedy w Empiku, chciałam zrobić pożyteczny event „na Dzień Kobiet”. Taki „Co kobieta przed 8 marca wiedzieć powinna?”. Przygotowałam się do spotkania jak do każdego innego – rzetelnie. Zdziwiłam się, gdy na stronie www Partii Kobiet zobaczyłam twarz partii – Marylę Rodowicz. Żywo w pamięci miałam bowiem wypowiedź piosenkarki, która w wysoko nakładowym miesięczniku powiedziała „Feministki? Nie wiedzą, o co im chodzi. To na ogół nieatrakcyjne kobiety z wieczną pretensją do świata. To tak jak agresywni politycy. Niezaspokojenie seksualne i tyle”. Ponadto karta etyczna PK, w ustępie „wizerunek”, warunkuje członkostwo „nienaganną aparycją”. Pytanie o mniejszości seksualne i prawo do adopcji przez pary jednopłciowe zadałam już spontanicznie od siebie, zaintrygowana odpowiedziami na pytanie o Marylę Rodowicz i prezencję. „Maryla Rodowicz? Widocznie zmieniła zdanie”. „Nienaganna aparycja? Chodzi o to żeby być czystą i estetyczną”. I na nic moje uzasadnione wątpliwości. Że są setki kobiet pamiętające niefortunną wypowiedź Rodowiczki, a wskazanie na wygląd zewnętrzny kobiety uprzedmiatawia. I to w preambule Partii Kobiet (!). Tego nie da się elegancko napisać – szefowa oddziału miała odpryśnięty lakier na wszystkich paznokciach i w widoczny sposób zaniedbane zęby. Na co nie zwróciłabym uwagi przed przeczytaniem karty etycznej partii, ponieważ to, czym jestem szczerze zainteresowana to zaniedbanie emocjonalne. A które apogeum osiągnęło, kiedy zapytałam o gejów i lesbijki. Dowiedziałam się, że „to niemoralne i dotyczy marginesu”. Nie dopytałam czy moralnego czy liczebnego. Dałam się przewodniczącej wypowiedzieć do imentu i wyraziłam głęboki żal z powodu niemożliwej do realizacji współpracy między nami. Ponieważ jestem lesbijką i oczekuję na adopcję syna. Cisza. I pierwsze w miarę przytomne słowa „no to możemy się bliżej poznać i dowiedzieć o takich osobach”. Do współpracy nie doszło nie ze względu na pryncypia, ale dlatego że zamiast żywych interesujących kobiet dostałam do dyspozycji tabelki i wykresy kołowe. A nie o takie wydarzenie mi szło.
Z definicji nie wyrażam się o innych kobietach. Tym razem byłam ciekawa czy wybrnę z krytyki tak samo elegancko jak profesor Środa, której „podziw dla Manueli wzrósł po przeczytaniu książki Obywatelka (i to wcale nie dlatego, że kilka razy mnie komplementuje)”. Partii Kobiet źle wróżę z taką kartą etyczną i niepamięcią, ale dobrze jej życzę.

Na marginesie odpowiem Maryli Rodowicz – od moich orgazmów British Museum w posadach drży. Reszta też jest łatwa do podważenia, ale daję świadectwo tylko temu, co jest nie do sprawdzenia przez artystkę.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Where is the fucking Poland?

Wczoraj w Oxfordzie, w sieci księgarń WH Smith, kupowałam znaczki pocztowe i pani obsługujące kasę, niewątpliwie Brytyjka, zapytała mnie czy Polska leży w Europie. Udzieliłam najprostszej możliwej odpowiedzi. Na tak. Ale spacerując po mieście zaczęłam się wahać. Aż do całkowitej utraty pewności. Bo leży pod względem geograficznym. Ale w rozwoju społecznym jesteśmy pomiędzy Węgrami i Argentyną a Chile i Bahrainem. Tak, niektórzy nie wiedzą, że to niewielkie azjatyckie państwo położone jest w Zatoce Perskiej. Dlatego nie wydziwiam na niewiedzę Angielki. Przy obliczaniu Wskaźnika Rozwoju Społecznego Agenda do Spraw Rozwoju ONZ bierze pod uwagę oczekiwaną długość życia przy narodzeniu, średni ważony odsetek dorosłych umiejących czytać i odsetek skolaryzacji, czyli uczących się, na wszystkich poziomach edukacji oraz produkt krajowy brutto per capita, obliczony wg parytetu siły nabywczej.
Gdzie więc znaleźć we wskaźnikach miejsce dla polskiej homofobii, patriarchatu, ksenofobii, śladowych praw matek, rasizmu, nieprawdopodobnie zabójczej, dla kobiet, ustawy aborcyjnej, wpływu Kościoła na kondycję państwa? Najbliżej byłoby do wykształcenia. Ale i Cejrowski i Hołownia i Giertych są ultra wykształceni. Nawet do byłego i obecnego prezydenta nie można się wyjątkowo przyczepić. Skąd w nas ta nienawiść, złudne poczucie wyższości, megalomania i arogancja? Z braku poczucia bezpieczeństwa? To takie czytelne, że kiedy spotykam się z agresją, w mediach lub na ulicy, to w ogóle się nie boję. Jest mi tylko z żal agresora. Widzę go nagiego i bezbronnego. Jest takie powiedzenie – silny się nie odgraża, nie musi. Myślę też, że gdyby te osoby wiedziały jak się łatwo demaskują ze swoją frustracją to byłyby ostrożniejsze.
Podobno z pokolenia na pokolenie jest coraz lepiej. Ja tego nie widzę wyraźnie. Chociaż sięgam dalej niż czubek własnego nosa, postawy moich przyjaciół i zachowania znajomych. Myślę, że musi umrzeć pokolenie moich rodziców, moje, moich dzieci i ich dzieci. Musi zostać zachowana i stosowana zasada równości w polityce, mediach, zwykłym życiu. Musimy wyjeżdżać i wracać uwrażliwieni na kogoś innego niż my sami. Musimy uznać, że to kobieta rozporządza swoim brzuchem, a państwo zmusić do wprowadzenia takiego ustawodawstwa, które wesprze kobiety. Musimy odesłać do piekła kościół katolicki z jego pretensjami do uprawiania polityki. Musimy wreszcie uznać, że kobiety, geje i lesbijki to tacy sami ludzie jak mężczyźni. Mam na myśli prawo i jego przestrzeganie. Bo znam mnóstwo cudownych kobiet i tylko paru wyjątkowych mężczyzn. Jeśli to się nie zmieni w tych kierunkach to za kilkanaście lat mój syn będzie szukał Polski, we wskaźnikach HDI, między Malediwami, Indonezją, Kirgistanem i Syrią. Nadal będą do nas znaczki sprzedawali, ale już nie zapytają czy jesteśmy w Europie. Zapytają where is the fucking Poland?

wtorek, 9 sierpnia 2011

Jak my TO robimy?

Robert Biedroń odpowiada w „Tęczowym elementarzu” między innymi i na stereotypowe pytania dotyczące gejów i lesbijek. Kto w związku homoseksualnym jest mężczyzną, a kto kobietą? Czy mogę stać się gejem lub lesbijką? Czy geje chcą być kobietami, a lesbijki mężczyznami? Itd. Nieprzypadkowo te pytania i odpowiedzi padają w podrozdziale „Wiedza podstawowa”.
Niedawno moja znajoma zadała mi podobne pytanie i z odpowiedzią musiałam sobie poradzić sama. Biedroń nie przewidział aż takiej niewiedzy. Heteroseksualną znajomą kilka kobiet zaprosiło do grona znajomych na facebooku z powodu wyartykułowanej „ochoty na kobietę”. Pytanie skierowane do mnie brzmiało: Czemu do mnie? Czemu ja? Czy mam w sobie, Twoim zdaniem, coś takiego, co przyciąga kobiety?
Przez wiele lat, na pytanie „jak wy to robicie”, odpowiadałam „tak samo jak wy, ale z miłością”. Teraz nie ma we mnie dawnej agresji, ale nie ma też zgody na pracę u podstaw z dorosłymi osobami. Nie nadaję się na "Doktora Piotra", jest mi niemiłe mówienie „Pójdź dziecię, ja cię uczyć każę”. Raczej w karę bym poszła. Dlatego sama rzadko się odzywam i podsuwam tylko albo „Tęczowy elementarz” albo „Zakazane miłości”, albo „Kiedy kobieta kocha kobietę”. Ale znajomej odpowiedziałam, ponieważ poczułam się po ludzku urażona tym pytaniem. Jak ktoś postrzegany tylko przez swoją seksualność. W Anglii, przez kilka miesięcy, nikt mi nie zadał podobnego pytania. Pozostając w konwencji tematu – Anglicy mają to w dupie. Moich angielskich znajomych żywo interesuje to, jak sobie radzę, co myślę i czuję, jaka jestem dla swojej rodziny i dla nich. Rozmawialiśmy wielokrotnie o seksie. Swobodnie i niewymuszenie. Siłą rzeczy porównujemy narodowe standardy wychowania seksualnego. Jeśli Anglia to „Raj dla par” to Polska jest piekłem dla kobiet. Tylko nieprzypadkowo to tytuł książki Boya-Żeleńskiego z 1930 roku. „Piekło kobiet” jest zbiorem felietonów tego pisarza, lekarza i feministy, powstałych między październikiem a grudniem 1929 roku. Kupiłam ją za ciężkie pieniądze na aukcji internetowej i kupiłabym ponownie. Blisko 82 lata temu Boy-Żeleński pytał m.in. „Jak można ścigać jedynie matkę, która i tak ponosi wszystkie ciężary? Kodeks cywilny nie jest na wysokości zadania, nie uregulował kwestii dochodzenia ojcostwa ani alimentacji”. Ściągalność alimentów w Polsce wynosi ok. 12 proc. W Wielkiej Brytanii 90 proc. „Zostawić sprawę matkom, licząc na ich instynkt macierzyński. Mało która matka przerwie ciążę bez ważnych pobudek. Starać się stworzyć na drodze ustawodawstwa cywilnego i opieki społecznej takie warunki, aby przerywać ciąży nie potrzebowała. Uświadamiać ewentualnie co do sposobów zapobiegania niepożądanej ciąży, ale to osobny, jakże doniosły temat!” – to znowu Boy. Mam teraz dwa porównania, historyczne i narodowościowe. W pierwszym bez zmian, w drugim społeczna przepaść.
Ze znajomą rozmawiałam przynajmniej raz o relacjach między osobami tej samej płci i zgodziła się ze mną, że relacje homoseksualne nie różnią się niczym od relacji heteroseksualnych. Ale jednak pytanie zadała. Więc odpowiedziałam: Tobie podoba się nie każdy facet (jeśli już ograniczyć zainteresowanie do wyglądu zewnętrznego), mnie nie każda kobieta. Skąd mam wiedzieć, co w Tobie przyciąga kobiety?!? Mogę odpowiedzieć za siebie. Mnie nic. Ja zakochuję się w poczuciu humoru, ogólnej wrażliwości, empatii, umiejętności słuchania, zainteresowaniach, historii, którą ma do opowiedzenia mi kobieta. Ciut później niż równolegle pojawiają się moje wyobrażenia na jej temat, fantazje, zainteresowanie urodą, ciałem w ogóle, pożądanie. Bardzo się to różni od tego, co dotyczy Ciebie?
Chciałabym mieć talent Wisławy Szymborskiej, która w „Życiu literackim" odpowiadała na listy początkujących pisarzy. Jedną znam na pamięć – „Pyta Pan wierszem, czy życie ma sęs. Słownik ortograficzny daje odpowiedź negatywną”.
Jak my to robimy? Piszcie na Berdyczów.

piątek, 5 sierpnia 2011

Smycz – do nogi, przy nodze

Skończyłam 42 lata. Nie mam potrzeby podsumowań. Mam potrzebę planowania swojego życia. Umożliwia mi to przeprowadzka do Anglii. Do realizacji tego, co chcę osiągnąć, potrzebuję jedynie stabilizacji finansowej. Całą resztę mam albo w sobie albo w swoim zasięgu. W Polsce mogłam i żyłam z dnia na dzień. Niepewna swojego statusu, bez wiary w siłę państwa, z przekonaniem, że czegokolwiek bym nie zrobiła to i tak obróci się w perzynę. Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, posłanka PO, powiedziała kilka dni temu, przy okazji pracy nad ustawą o związkach partnerskich: „Nie uważamy, że homoseksualny opiekun dziecka byłby gorszy, ale przy braku społecznej akceptacji zafundowalibyśmy dzieciom w takiej rodzinie kolejny stres. A tego nie chcemy”. Nie mam mowy o takim podejściu w Anglii. Dlatego tylko w Polsce zastanawiałyśmy się jak nasz synek poradzi sobie z przedszkolnym ostracyzmem przekazanym jego rówieśnikom przez ich rodziców. Tu nie mamy takich obaw.
Izabela Filipiak w „Homofobii po polsku” i „Kulturze obrażonych” proponuje założenie prześladującym dzieciom kagańców, czyli elegancko mówiąc wychowanie ich na rozumnych i sensownych młodych ludzi. Sama nie mam potrzeby używania ani kagańca ani smyczy. Mój synek po prostu uczy się od nas. I jestem wściekle pewna, że „inny” będzie dla niego synonimem idioty. Gdzie idiotę definiuję jako kogoś niewrażliwego, nie myślącego, agresywnego.
Myślę też, że domniemywanie społecznych obaw skutecznie je ożywia. Miałam szefa, który mówił „każdy robi kupę ale nie każdy o tym mówi”. Słowem, gówno prawda pani posłanko. Marszałek Piłsudski zwykł mawiać „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy”. A ja twierdzę dokładnie na odwrót. Chociaż nie sprzeciwiam się w całości opinii dotyczącej ludzi. Cały czas spotkać można Cejrowskiego, Giertycha, Cymańskiego, Korwinna-Mikke, którzy w zwykłym życiu są dla nas Górskimi, Sobolewskimi, Pogoskimi. Tylko że z feministycznej powinności nazywam ich skurwysynami.
W moje urodziny Eleine przyniosła kwiaty, prezenty i aktualny numer „The Times” z tekstem Jeanette Winterson o nowej operze Billy Elliota z wątkiem gejowskim. Od pani poseł dostałam pogróżkę. Wolałabym żeby nie mówiła mi o swojej kupie. Bo smród jest na całą Polskę. Mój synek ma książkę, w której dzieci o różnych kolorach skóry wspólnie się bawią. W polskich książkach dla dzieci dziewczynki bawią się odkurzaczem, dyżurują przy mopie, a chłopcy lecą w kosmos i startują w wyścigach. Na mopie w kosmos nie damy radę polecieć. Ale możemy wypowiadać kosmiczne bzdury w sejmie. Co było do udowodnienia.

piątek, 29 lipca 2011

Amy Amy Amy

Amy Winehouse. Wzięła i odeszła. Mam uczucie braku. To tak jakby umarła Olga Tokarczuk i nic już dla mnie nie miała napisać. Od przyjazdu do Anglii mamy rodzinną tradycję – każdy wyjazd zaczynamy od słuchania piosenek Amy w samochodzie. Bo jest mi bliskie to, o czym pisze, bliska jest mi jej wrażliwość. W Internecie pojawiły się głosy, że ubolewamy nad jedną śmiercią degeneratki a nie obchodzi nas 92 ofiar zamachu w Oslo. Obchodzi. Za zdegenerowane uważam myślenie o Amy w kategoriach wykolejonej osobowości. Alkoholizm jest chorobą. Podobnie narkomania i nikotynizm. Nie przyszłoby mi do głowy śmiać się z czyjegoś wylewu krwi do mózgu. Z tych samych powodów nie drwię z uzależnienia od alkoholu. Nie zgadzam się z niemądrym argumentem, że wylewu się nie dostaje na własne życzenie, ale za picie każdy sam odpowiada. Uważam, że odpowiadamy za to w takim samym stopniu. Dietą, sposobem przeżywania emocji, zanieczyszczeniem środowiska, stresem. Podstawą w leczeniu uzależnień jest dotarcie do powodu, dla którego się pije czy pali. To uzależnienie od określonego sposobu myślenia. Głównie o sobie. Z takich ludzi nie chce mi się śmiać. Tylko z tych, którzy nie widzą dalej. Którzy widzą tylko słaniającą się na nogach Amy Winehouse na koncercie w Belgradzie.
Za każdym razem, kiedy widzę zdjęcie Amy Winehouse myślę o Sylwii Chutnik. Znam Sylwię, ale nie na tyle, żeby jej o tym powiedzieć. Z obawy o niezrozumienie oparte na delikatnym charakterze urody. Moim zdaniem obie są do siebie bardzo podobne. Ten typ urody określam dla swoich potrzeb mianem niepokojącej. Co oznacza, że codziennie osoba o takiej urodzie może wyglądać inaczej. Może być tym, kim zechce. Bo jest, kim chce. Funkcjonuje takie przekonanie, że na naszych twarzach odbija się to, kim jesteśmy wewnątrz. Jest mi to bliskie w myśleniu o niepokojącej urodzie. Nie widzę w takiej twarzy wielkich oczu, ale zobaczone i przeanalizowane zdarzenia. Nie dostrzegam idealnie wykrojonych ust, ale słowa, które musiały z nich paść. Ja je dostałam od Amy Winehouse w piosenkach, od Sylwii Chutnik w książkach. Podobny typ urody ma Grzegorz Ciechowski. Dlatego jak napisał piosenkę dla pieniędzy, to nie była to masakra. Zrobił coś „z niczego”. Z takim samym zaufaniem podejdę do wszystkiego, co napisze Sylwia. Jeśli napisze dupa na płocie to podejdę i tę dupę pogłaszczę. Bo już wiem, że nie napisze tego bez artystycznego powodu. Kora, Joanna Bator, Renata Przemyk, Olga Tokarczuk, Anna Maria Jopek, Sylwia Chutnik, Maria Peszek. Mam z czego czerpać. Mój syn musi poczekać na swoich bohaterów. Chyba, że polubi melodie oparte na trzech akordach albo Chmielewską po 1993 roku. Trzy akordy darcie mordy.
I go back to black.

wtorek, 12 lipca 2011

Sylwia Chutnik' 1979

Dziś Sylwia Chutnik ma urodziny. To dla mnie ważne, ponieważ Sylwia jest dla mnie ważna. Pisząc spotkałam się z uwagą, że za dużo jest w moim pisaniu innych ludzi. Że sama mam wystarczająco dużo i ważnego do powiedzenia. A ja na to za ks. Tischnerem mówię, że prawdy są trzy: cała prawda, święta prawda i gówno prawda. Jest jeszcze moja prawda.
Myślę przy tej okazji o Oldze Tokarczuk, która napisała opowiadanie Najbrzydsza kobieta świata zainspirowana wizytą w Patologisches Museum w Berlinie. Julia Pastrana czekała na to spotkanie. I jest taki francuski serial animowany o powstaniu Ziemi. W odcinku Był sobie człowiek Neandertalczyk wyrzuca okrągły przedmiot, a on się toczy. Tak wynaleziono koło. Potem elektryczność, telegraf i prezerwatywę. Co rok mniej mamy do odkrycia. Na naszą oryginalność składają się ludzie, których spotykamy, przeczytane książki, przeżyte emocje. Myślę, że dzięki temu jesteśmy kolorowi lub szarzy. Sylwia jest wyraźna, zdecydowana, dojrzała, mądra, określona. Pamiętam jak Kazia Szczuka zapytana, przez nieprzytomnego dziennikarza, czy ma zdanie na jakiś temat odpowiedziała „oczywiście, że mam zdanie, mam zdanie na każdy temat”. Podobnie Sylwia. Uważam za upokarzające umieszczanie w ankietach, wśród możliwych odpowiedzi „tak” i „nie”, również responsu „nie mam zdania”. Widziałam kiedyś sondę uliczną. Pan zapytany o to kto jest aktualnym prezydentem Polski odpowiedział - nie jestem z Wrocławia. Nie wiem czy opinia idzie za nami w świat. Wiem, że moi angielscy przyjaciele zapytali mnie czy wiem kim jest Karol Darwin. Potem to samo dotyczyło Charlesa Dickensa. I na taka sondę przystaję. Kiedy kogoś poznajemy nie wiemy kim jest, co wie i co czuje. Sylwii bym takiego pytania nie zadała. Przy Sylwii się podciągam z dojrzałości, z tolerancji, z empatii. Tego nauczyła mnie też koszykówka. Więcej wynosiłam z meczy rozgrywanymi z drużynami lepszymi od mojej. Z lepszym gra się lepiej. I najwięcej kontuzji odnosi się tam gdzie grają niedoświadczeni gracze. Doświadczony gracz nie zareaguje na pierwszy zwód. Dopiero na drugi. Jeśli zareaguje to wpadacie na siebie i kontuzja jest jak marzenie. Sylwia ma 32 lata. Jestem od niej dokładnie dziesięć lat starsza. Miałam statystycznie więcej czasu na przeżycie, nauczenie się, czerpanie z tego. Ale to Sylwia jest dla mnie autorytetem. Mogę za nią książki nosić. Moją silną stroną jest to, że wiem kto i o czym pisał.
A zaczęło się niewinnie. Jadąc do pracy w Empiku słuchałam w samochodzie radia. Jakaś babka powiedziała „mało sprzątam i dużo o tym mówię”. Dziennikarka powiedziała, że to było spotkanie z Sylwią Chutnik. Dojechałam do pracy, znalazłam na stronie wydawnictwa numer do Sylwii i zaprosiłam ją na spotkanie autorskie. Parę tygodni później dostała Paszport Polityki. Nie dlatego, że się ze mną spotkała, ale dlatego, że ma coś ważnego do powiedzenia. Że ma niebanalną osobowość. Dlatego mnie do niej ciągnie, dlatego chcę żeby mógł w jej orbicie krążyć mój syn. Dlatego mało o niej piszę, ale dużo mówię i myślę.

czwartek, 23 czerwca 2011

Father's Day

Dziś dzień ojca i Boże Ciało. Obchodzimy je po protestancku – idziemy do pracy. Tata naszego synka jest Nigeryjczykiem holenderskiego pochodzenia albo Holendrem nigeryjskiego pochodzenia. Nie mamy pewności, ale jak zechce ją mieć Leoś to zapytamy o to jego biologiczną mamę. Jego tata ma na imię Anthony i tak wpisałyśmy mu do aktu urodzenia. Mógł być „nieznany” ale to nie byłaby prawda. To ważne dla budowania tożsamości naszego synka. Antoni to „ten co czeka”. Może się okazać, że to całe dziedzictwo Leosia po ojcu. My pokażemy mu resztę. Zaplanowałyśmy podróż do Nigerii. Póki co kupiłam na aukcji pocztówkę z mapą tego kraju – i dla synka i do mojego zbioru pocztówek z mapami. Świętujemy też nigeryjski dzień dziecka – 27 maja. Nie wiemy co dalej, ale to się pojawi wraz z dorastaniem Leosia. Niektóre pytania zada nam synek, na część odpowiedzi wpadniemy same. Bezwzględnie jest w nim coś czego nie mają polskie dzieci. Niedawno dostał od nas piłkę. Prowadził ją przy nodze tak, jakby się z tą umiejętnością urodził. Jest coś w powiedzeniu, że osoby czarnoskóre czują taniec, bieg i muzykę. Wpływa na to inna budowa mięśni ale też czucie. Własnego ciała i czegoś nienazwanego. Ciemnoskórzy biegacze biegają jak gazele, Alicia Keys śpiewa jak natchniona, Michael Jordan nie gra w koszykówkę tylko jest jej wirtuozem. Kiedy Aretha Franklin śpiewa „Forever, and ever, you'll stay in my heart and I will love you” to ja jej wierzę. Poza tym jest czuły dla zwierząt, ma energię elektrowni atomowej i je to czego nie zdołamy mu wydrzeć z rąk. Od wczoraj mówimy na niego Adonis kluseczka. Jeszcze nie mówi. Mówi po swojemu i my go rozumiemy. Boimy się tylko, że nie będzie miał motywacji do nauki, ponieważ i tak najważniejsze są dla niego słowa „mama” i „ammm”. Nie wierzymy, że słyszymy to także tuż po nakarmieniu go po brzegi. Może to łączy go z ojcem. Niezaspokojony głód.
Podobno przeciętnie człowiek zna osobiście 500 osób. Patrzę na siebie i swoich znajomych. Grześ, Krzysiek – tak, oni są ojcami. Reszta znanych mi ojców albo odeszła do innej kobiety, albo jest skoncentrowana na sobie, albo pije. Często pije i stołuje się u innej kobiety. Ściągalność alimentów w Polsce wynosi ok. 12 proc. W Wielkiej Brytanii 90 proc. Prawo angielskie bardzo chroni dzieci i pokrzywdzonego współmałżonka. Dlatego łatwiej mi pisać o polskim dziecku w dniu ojca. Dzień bez ojca. Mam więcej materiału.
Nasz angielski przyjaciel Tony dostał kartkę z życzeniami także od swoich psów na dzień ojca. Może to ekstremum. Ale jeśli wziąć pod uwagę jego wkład w opiekę nad dwoma chartami to rzeczywiście można go uznać za ojca. Jest odpowiedzialny, nauczył swoje psy zasad, jest dla nich autorytetem. I jest wtedy, kiedy go potrzebują. Nie zgadzamy się tylko w jednym. Tony uważa, że chłopaki nie powinni się całować ani przytulać. Dlatego wita się z Leosiem jak z dorosłym mężczyzną. My uważamy inaczej. Córka Tonego ma agorafobię i pije więcej niż jest w stanie strawić. Nasz synek jest pełen entuzjazmu. Będziemy to pielęgnować. Także w imieniu ojca. Anthoni, dziękujemy ci za synka.

środa, 18 maja 2011

Lesson (dobry początek dobrej książki)

Jestem kobietą.
Jestem lesbijką.
Jestem mamą adopcyjną.
Jestem mamą ciemnoskórego dziecka.
Mam 42 lata, wyższe wykształcenie, doświadczenie w pracy dziennikarskiej i menedżerskiej i zaczynam wszystko od nowa. Na wsi pod Londynem. Z partnerką, synkiem, psem, 3 kotami i osobami, które uważam za bliskie pozostawionymi w Polsce. I tak jak w Ziemi obiecanej Władysława Reymonta mam nadzieję na fortunę. W moim przypadku sięganie po bogactwo oznacza ucieczkę z własnego kraju przed dyskryminacją ze względu na płeć, wszędobylską homofobią i bezkarnym rasizmem. Terminu ucieczka używam częściowo przewrotnie, ponieważ zrobiłam co miałam do zrobienia we własnym środowisku. Wyjechaliśmy z kraju jako rodzina znana ze swojej przeszłości i teraźniejszości, lubiana przez sąsiadów, ceniona przez przyjaciół, walcząca o swoje prawa w najbliższym otoczeniu. Z nazwiskiem Chutnik, Szczuka albo Środa zostałabym w kraju. Ze swoim czułam się zmuszona do emigracji. Swoje wychodźctwo nazywam emigracją społeczno – kulturową. Wyjazd spowodowały też względy ekonomiczne, ale miały drugorzędne znaczenie. Czytam dziś, że na nowo otwartych studiach podyplomowych Gender Studies na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu prof. Andrzej Zybertowicz będzie miał wykład. I powie m.in. że myślenie genderowe może być szkodliwe: „Pochopne rozstawanie się z tradycyjnymi ramami rozwoju społecznego przynosi więcej problemów niż ich rozwiązuje. Homoseksualne śluby to właśnie przykład kroku za daleko. Myśl genderowa ma korzenie w potrzebie emancypacji i dostrzeżeniu, że istnieje pewna drabina społeczna, że zawsze są pewne środowiska społecznie upośledzone”. Z perspektywy Wielkiej Brytanii dostrzegam niewłaściwość tej definicji, ale już się tak nie denerwuję. Dotyczy mnie, ale nie dotyka.
Nasza historia to historia miłości, strachu, walki, odrzucenia, determinacji i potrzeby życia na własnych zasadach. To dążenie do normalności w nienormalnym środowisku, w którym prawo stanowi heteronormatywna większość. Codzienna walka o godność i duma z tego kim jesteśmy. Wreszcie bezsilna emigracja i powracające pytanie – co ją zdeterminowało? Dlaczego tysiąc czterysta kilometrów od polskiego mieszkania czujemy się jak w domu?
Nie znamy wiele par takich jak my. W zasadzie nie znamy żadnej. Możemy się tylko domyślać ich statystycznego istnienia. Ale wyobrażamy sobie, że się kochają, złorzeczą, spierają o wychowanie dzieci, są o siebie zazdrosne, szanują się, nie przepadają za swoimi teściowymi, mają pasje, przyjaciół, chcą się razem zestarzeć i po sobie dziedziczyć. Są jak my. Może podobnie jak my nie mają zgody na swoje nieistnienie w przestrzeni publicznej, na brak prawa do adopcji i sformalizowania swojego związku. Bo dlaczego miałyby tego dla siebie nie chcieć? Albo chcieć nie chcieć. Dobrym przykładem samostanowienia jest dla mnie spór około aborcyjny. Nie potrafię ze stuprocentową pewnością powiedzieć czy poddałabym się aborcji. Moja chęć wychowywania dzieci jest tak silna, że dziecko poczęte na przykład z gwałtu urodziłabym z taką samą radością jak dziecko poczęte z miłości. Ale wyobrażam sobie istnienie kobiet, które myślą i zrobią inaczej. Ważne jest, żeby gwarantowało nam to prawo. A nie gwarantuje. Podobny kłopot mamy z dostępem do środków antykoncepcyjnych, in vitro, wychowania seksualnego. Nikt nie jest kobietą we własnym kraju.

Maria Dąbrowska (1889-1965) i Anka Kowalska (1903-1969). Maria i Anna przeżyły razem ponad 20 lat. Obie były pisarkami. Anna miała córkę Marię z małżeństwa z Jerzym Kowalskim.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Brytyjskie osobliwości (13)

Ten wpis jest kontynuacją poprzednich.
Fałszywe pieniądze. Fachowcy oceniają, że na rynku angielskim jest w obiegu ok. 2,5% fałszywych monet jednofuntowych. I dokonało się - stałam się właścicielką innego produktu niż Mennica Królewska. Monetę otrzymałam w formie...napiwku (sic!).
Dzień Matki. W Anglii dzień matki obchodzony jest w 4. niedzielę postu, czyli 3 tygodnie przed Wielkanocą, co wypadło w tym roku 3 kwietnia. Świętowaliśmy. Nie dlatego, że jesteśmy bardziej angielscy od Anglików, ale dlatego, że to dubeltowa okazja do manifestowania radości z naszym synkiem. Tak samo podwójnie obchodzimy jego urodziny. Te biologiczne i te adopcyjne.
Pomoc sąsiedzka. W rzeczony dzień matki zauważyłam pęknięcie w szybie. Wygląda jak uderzona kamieniem. Mieszkamy we wsi zamieszkanej przez 3505 mieszkańców, więc statystycznie rzecz biorąc mogę się komuś "nie podobać". Powiedziałam o tym angielskim przyjaciołom -Tony'emu i Elaine. Tony zadzwonił za parę godzin, żeby powiedzieć, że samozwańczo zgłosił to Stevie'mu, szefowi sąsiedzkiej straży współpracującej z policją i nasz dom zacznie obserwować watchman - nocny stóż.
Nigdy, świadomie, nie zetknęłam się w Polsce z fałszywką i nigdy z prawdziwą bezinteresowną pomocą sąsiedzką. Polska jak moneta. Orzeł i reszka. Gdzie częściej wypada reszka.

Polska : Anglia 10:27
c.d.n.